niedziela, 30 listopada 2014

Denko październikowo-listopadowe + piosenka na poprawienie humoru :)


Zagapiłam się z wstawieniem październikowego denka (chociaż kto powiedział, że denka muszą być koniecznie comiesięczne?), więc bez zbędnego wstępu przedstawiam swoje ostatnie zużycia, zdradzam czy je polubiłam i czy kupię ponownie.

PAŹDZIERNIK:

1. Original Source, kokosowy żel pod prysznic - super, uwielbiam! Jako jeden z niewielu żeli ten zupełnie mnie nie wysuszał (zresztą jego "funkcja" ma być właśnie nawilżająca), pięknie pachniał, był dosyć wydajny, no i często można go dorwać na promocjach. Kiedy znów zapragnę kokosowego żelu pod prysznic, na 100% wezmę ten. W ogóle bardzo lubię Original Source :)
Czy kupię ponownie: TAK

2. Ziaja, maska do włosów farbowanych "intensywny kolor". Zawiera olej rycynowy, kondycjonery, witaminę B5 - i niewiele poza tym. Dosyć krótki skład, co dla jednych jest zaletą, ale dla mnie była niestety za lekka, plus moje włosy nie lubią się z olejem rycynowym. Ta jej lekkość sprawia również, że można ją stosować bez spłukiwania, co również zaleca producent na opakowaniu. Rzeczywiście nie przeciąża wtedy włosów. Stosowałam ją na sto różnych sposobów - jako oba O w OMO, tudzież tylko jako pierwsze lub tylko jako ostatnie, nakładałam na krótko, na długo... Za każdym razem było kiepsko - włosy nie miały żadnego blasku, były niesforne i nie wyglądały zbyt dobrze (tak jak w zdjęciach z lipca w tej aktualizacji włosowej). Maska dobrze służyła mi jednak jako baza do tuningowania - wymieszana z olejem kokosowym i nawilżającą odżywką granatową z Alterry dawała bardzo dobre efekty. Ale solo nie. W dodatku nie ma na opakowaniu informacji co do przydatności do użycia po otwarciu - przekonałam się dopiero na własnej skórze, kiedy po 3 miesiącach wróciłam do domu i zastałam na słoiczku... grzyb. Dokładnie na wieczku od wewnątrz i na zrębach wokół otwarcia. Not cool...
Czy kupię ponownie: NIE

3. Jantar, odżywka do skóry głowy. Tego pana nie muszę chyba nikomu przedstawiać :P Wcieramy go w czysty, suchy skalp, co nie jest dla mnie takie proste, bo bardzo przyśpiesza mi on przetłuszczanie. W związku z tym wcieram go tylko po powrocie do domu jak już wiem, że nigdzie nie będę wychodzić. Sam w sobie jest w porządku, a w połączeniu z piciem pokrzywy daje świetne efekty w postaci nowych baby hair. Co prawda nie jest ich u mnie tyle co u innych blogerek, ale są i bardzo mnie to cieszy. Obecnie chyba znowu zmieniła się formuła... być może nastąpił powrót do starego składu, bo Jantar ma nowe opakowania i napis "tradycyjna formuła". Nie sprawdzałam co to dokładnie znaczy, ale jakieś różnice rzeczywiście są. Ciekawe, ciekawe.
Czy kupię ponownie: TAK

4. Alterra Cellulite Hautoel pomarańcza i brzoza. Jest to olej do ciała, szczególnie do masażu partii dotkniętych cellulitem, ale wiadomo, że włosomaniaczki używają go do olejowania czupryny. W razie czego można wykorzystać go zgodnie z jego pierwotnym zastosowaniem i w tej roli też się sprawdza :) Chociaż mi było go szkoda tak lać na siebie (do masażu bańkami chińskimi idzie u mnie całkiem sporo produktu), więc do tego celu wymieszałam go z oliwką dla dzieci. Jeśli chodzi o olejowanie włosów - wspaniale! W dodatku ten zapach... <3 Sto razy lepszy od oliwy z limonką tej samej firmy, której obecnie używam. Producenci chyba zauważyli ten popyt na pomarańczową Alerrę, bo kiedy ją kupowałam ho ho, dawno temu, to wszystkie te olejki były w tej samej cenie, a teraz pomarańcza jest kilka złotych droższa od pozostałych dwóch.
Czy kupię ponownie: za każdym razem wypróbowuję nowe oleje, ale kiedyś pewnie TAK :)

5. Joanna Naturia odżywka bez spłukiwania z cytryną i miodem. Wiele osób chwali sobie te odżywki, ale są to chyba osoby o włosach wysokoporowatych, bo moje niskopory nie akceptują alkoholu izopropylowego, który tam niestety straszy... A fe, a fe! Włosy były po tej odżywce sztywne, pozbawione blasku, a na wszystkich końcówkach widać było białe kulki. Niektórzy używają tych odżywek do mycia, ale w tej roli też się u mnie nie sprawdziła. W dodatku pachnie jakoś mdło.
Użyłam tej odżywki do serów sprayu, szczególnie do rozjaśniającego, bo dobrze rozpuszcza się w wodzie i emulguje oleje.
Czy kupię ponownie: NIE

6. Mrs. Potter's balsam do włosów farbowanych z ginko biloba. Używałam go tylko do mycia włosów i sprawdzał się dobrze. Ze względu na dużą pojemność (pół litra) i niską cenę (ok. 6 zł) jest to idealna odżywka do tego celu.
Czy kupię ponownie: być może, ale prawdopodobnie inne wersje

7. Timotei odżywka "lśniący blask". Rzeczywiście nadawała włosom blask, fajnie pachniała. Z tym, że opakowanie krzyczy: "z olejem sezamowym!" a w składzie okazuje się, że to tylko ekstrakt. Mimo to odżywka robiła co powinna. W dodatku kupiłam ją na promocji za śmieszne pieniądze, więc - tyle wygrać :D
Czy kupię ponownie: pewnie TAK

8. Green Pharmacy, olej łopianowy ze skrzypem. Olej jak olej. Mój skalp nie lubi się z olejami i z tym też się nie polubił. Natomiast do olejowania długości wolę po prostu inne oleje, szczególnie takie, które ładnie pachną i/lub które można wykorzystać do innych celów (spożywczych, do pielęgnacji ciała), ten natomiast jest dedykowany tylko do włosów.
Czy kupię ponownie: NIE




LISTOPAD:

1. Le Petit Marseilais, żel pod prysznic mandarynka i limonka. Ma nawilżać i odświeżać. Odświeża, a czy nawilża... Jakoś strasznie mnie nie wysuszał, ale przeważnie musiałam użyć potem nawilżającego mleczka, by poradzić sobie ze uczuciem ściągnięcia.
Czy kupię ponownie: nie wiem, ale chyba NIE

2. Isana, krem do rąk z rumiankiem. Taka mała, bo to opakowanie "samolotowe", czyli 100 ml. Po zużyciu miniaturki mam ochotę dać szansę pełnowymiarowej wersji, bo działa świetnie! Co prawda było lato kiedy ją testowałam i nie wiem czy poradziłaby sobie zimą, ale jestem pełna optymizmu. Mój chłopak, kiedy dotknął moich dłoni po użyciu tego kremu, stwierdził, że są "przerażająco gładkie" i że czuje się bardzo nieswojo, bo ma wrażenie, że dotyka niemowlaka :D Dobra rekomendacja, czyż nie? :)
Czy kupię ponownie: TAK

3. Isana Hair Birkenwasser - woda brzozowa do włosów z prowitaminą B5. Bubel! Składa się z alkoholu, wody brzozowej, prowitaminy B5 i zapachu (niekoniecznie w tej kolejności). Ten zapach jest szczególnie paskudny. W dodatku woda sama w sobie nic nie zdziałała. Kupiłam ją dawno, dawno temu, więc nie wiem czy jest w ogóle jeszcze dostępna. Na zdjęciu widać jeszcze trochę na dnie, ale wylewam. Beznadzieja.
Czy kupię ponownie: NIE

4. Naturalny olejek eteryczny sandałowy. Zapałałam miłością do olejków eterycznych i moja kolekcja sukcesywnie się powiększa. Olejek sandałowy świetnie sprawdza się jako dodatek do kąpieli - ładnie pachnie i relaksuje. Gdzieś widziałam też zastosowanie w domowym toniku na wągry, ale na mnie nie podziałał.
Czy kupię ponownie: TAK

5. Isana Med mleczko do ciała Urea+. Smarowałam nim łydki kiedy używałam depilatora. Bardzo dobrze nawilża. Nie pachnie, więc nie podrażni. Jedyna wada - bardzo się lepi i długo się wchłania.
Czy kupię ponownie: być może

6. Lady Speed Stick Invisible - antyperspirant w żelu. Ten bezbarwny żel pozostawił białe ślady na czarnych ubraniach. Jak to możliwe? Nie wiem :D Jeśli chodzi o ochronę przed potem, ocenię ją jako przeciętną. Spodziewałam się nie wiadomo czego po tych reklamach z Marią Szarapową (wieki temu, ale co tam!), a tu taki raczej średniaczek. Zapach też nie powala na kolana. Wolę inne.
Czy kupię ponownie: NIE

7. Ziaja Sopot, rozjaśniający krem pod oczy. Kupiłam go wieki temu i dopiero niedawno zmobilizowałam się, by go zużyć. Podczas tego intensywnego zużywania zgubiłam zakrętkę. Krem po oczy - jak to krem. Czy rozjaśnia cienie? Moich nie ruszył, aczkolwiek nie mam nadziei, że cokolwiek da radę. Bardzo wydajny, zużywałam go naprawdę w nieskończoność. Ociupina jeszcze została, ale mam dość i mówię mu już papa.
Czy kupię ponownie: NIE

***

I obiecana piosenka! Raz na jakiś czas (ostatnio coraz częściej!) robię sobie przerwę od metalu i innych ciężkich brzmień na rzecz takich dziewczyńskich, wesołych rytmów. Ta piosenka bardzo poprawia mi humor i sprawia, że mam ochotę kupić bieliznę American Apparel :P




To tyle! Znacie te produkty? Jak sprawdziły się u Was? No i jak podoba się piosenka? :)


niedziela, 23 listopada 2014

Niedziela dla włosów VI - awokado i mąka

Dawno nie chwaliłam się moimi niedzielami włosowymi, ale też nie bardzo było czym. Wiele moich weekendów wyglądało tak jak poprzednia NDW - jajko, olej, maska... Nic ciekawego. Za to dzisiaj ociupinę zaszalałam. :)




Dziś w roli głównej wystąpiły:

  • 1/4 awokado
  • łyżeczka mąki ziemniaczanej (jeśli pierwsze skojarzenie po zobaczeniu zdjęcia było inne - IDŹ NA ODWYK! :D)
  • 2 czubate łyżeczki maski Biovax intensywnie regenerującej do włosów suchych i zniszczonych
  • parę kropel nafty kosmetycznej z dodatkiem wit. A i E.

Awokado (lub jak mówi moja babcia - adwokato) rozciapciałam widelcem na gęstą papkę, którą wymieszałam ze skrobią, a następnie z maską i naftą. Powstała taka przyjemna, ufoludkowa masa:


Wygląda trochę jak guacamole, ale zdecydowanie nie polecam próbować:D


Jeśli chodzi o to co zrobiłam z włosami:
  • naolejowałam je na noc olejem kokosowym (od uszu w dół)
  • następnego dnia umyłam szamponem z slseskami Joanna Rzepa - dzięki temu, że końcówki były wcześniej naolejowane, nie uległy wysuszeniu przez mocne detergenty zawarte w tym szamponie
  • nałożyłam na odciśnięte z wody włosy zieloną maskę z awokado i trzymałam pod czepkiem foliowym i ręcznikiem przez ok. 40 minut
  • spłukałam pobieżnie maskę wodą, a następnie płukanką ze skrzypu
  • pozostawiłam włosy do naturalnego wyschnięcia.

Teraz widzę na innych blogach, że większość osób zmywa awokado szamponem... Hmm. Gdy rozczesałam włosy na mokro, były takie jakieś sztywne i nieco posklejane, ale gdy wyschły zrobiły się na szczęście bardzo mięciutkie.

Oczywiście kiedy włosy całkowicie już wyschły, zrobiło się ciemno i nie było mowy o zrobieniu zdjęcia w świetle dziennym. Zamieszczam więc zdjęcia w sztucznym świetle z łazienki, ale ostrzegam, że są one zafałszowane. Nie wiem czemu ale szczególnie światło z tej łazienki sprawia, że moje włosy wyglądają na o wiele bardziej błyszczące niż w rzeczywistości. W świetle naturalnym były po tej masce o wiele bardziej matowe.




Ciuchy po domu ;)




Efekty, czyli moje włosy po tej kuracji są:
nawilżone,
+ dociążone, ale nieprzeciążone - CUD!
miękkie,
+ mięsiste,
- ALE niestety wcale nie błyszczące,
- nieco się strąkują.

Myślę, że aby rozwiązać dwa powyższe problemy, wystarczyłoby umyć włosy delikatnym szamponem i nałożyć potem odżywkę, np. Nivea Long Repair (lub w ogóle pominąć mycie szamponem i od razu przejść do odżywki). Wtedy włosy powinny nabrać blasku i przestać zbijać się w strąki.


Awokado świetnie sprawdza się również jako maseczka do twarzy, dekoltu i pleców. W połączeniu z jogurtem i paroma kroplami soku z cytryny doskonale nawilża i nawet chyba rozjaśnia i wyrównuje koloryt, bo taki efekt na sobie zaobserwowałam, gdy jej kiedyś użyłam :) Dziś wieczorem planuję znów jej użyć, już nie mogę się doczekać :)

To dobry sposób na "pozbycie się" przejrzałego awokado, jeśli nie jesteśmy zbyt wielkimi fankami jego smaku (ja jem przez rozum, ale tylko cienkie plasterki lub wymieszany z tuńczykiem lub łososiem z puszki).

Próbowałyście? Lubicie adwokato na włosach? :)



sobota, 15 listopada 2014

Jak bez żalu pozbyć się starych niepotrzebnych rzeczy? Złota zasada.



Przychodzi czasem taki czas w życiu każdej kobiety, ale i mężczyzny, kiedy szuflady komody nie chcą się domknąć od nadmiaru ubrań, a szafa w żaden sposób nie pomieści już ani jednego wieszaka więcej. Poranne kompletowanie stroju trwa wieki, bo trzeba przekopać się przez stertę ubrań, w których dawno już nie chodzimy.
Często nadmiar rzeczy obejmuje nie tylko ubrania, ale też np. firanki, zasłonki, obrusy, resztki materiału, buty itp., itd.

Co zrobić?

Odpowiedź brzmi oczywiście: wyrzucić stare niepotrzebne rzeczy! Tylko jak, skoro wszystko jest mi potrzebne? Przecież gdybym tego nie potrzebował/a, nie trzymał(a)bym tego w domu!


Złota zasada, którą należy się kierować przy tego typu porządkach zawiera się w jednym pytaniu:

Czy użyłaś/założyłaś tą rzecz w ciągu ostatniego roku?

Czyli innymi słowy, czy w ciągu 365 dni poprzedzających dzień dzisiejszy chociaż raz założyłaś/eś lub użyłaś/eś daną rzecz?

Jeśli odpowiedź brzmi nie - zadaj sobie dwa dodatkowe pytania: Czy ta rzecz ma dla mnie dużą wartość sentymentalną? Czy nie chodziłam/em w niej przypadkiem tylko dlatego, że zapomniałam/em o jej istnieniu? Czy jest to tzw. klasyczny strój ponadczasowy (proste dżinsy, prosta biała bluzka itp.) lub strój biznesowy?

Jeśli odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi nie - WYRZUĆ TO!



Nie jest to jednak tak łatwe, zawsze mamy jakieś "ale":

1. ALE kiedyś jeszcze schudnę i będę w tym chodzić! 
Ok, ale czy robisz coś w tym kierunku? Czy jesteś na diecie, chodzisz na siłownię czy zajęcia fitness, czy ćwiczysz w domu? Jeśli do tej pory nie zaczęłaś/eś nic robić, by schudnąć, to nie oszukujmy się - najprawdopodobniej nigdy już nie zaczniesz. Nie ma nic złego w byciu większym niż kiedyś, każdy kształt jest piękny, więc nie dołuj się. Czuj się dobrze w obecnych, większych o jeden rozmiar ubraniach, a ten malutki fatałaszek po prostu wyrzuć.
Poza tym, nawet jeśli ten wpis zmotywuję Cię do podjęcia pracy nad sobą i rzeczywiście zrzucisz parę kilogramów, to dany ciuszek może już być wtedy niemodny i w efekcie tak czy siak nie będziesz w nim chodzić.
Należy też dodać, że wiele osób katuje się, by zmieścić się w ubrania z czasów liceum, podczas gdy powrót do tamtych rozmiarów jest po prostu niemożliwy - nasze ciała wtedy jeszcze się kształtowały; dojrzewanie kończy się około 19. roku życia u kobiet i 21. roku życia u mężczyzn (cytuję tu podręczniki do biologii z moich czasów szkolnych, więc proszę nie krzyczeć). Obecnie nasze ciała mają większą masę mięśniową, większy procent tłuszczu, jesteśmy być może nieco wyżsi - nawet jak schudniemy nie wiadomo ile, nie wbijemy się w ciuchy z liceum. Są wyjątki, ale właśnie - to są wyjątki. Nie powinniśmy się nimi sugerować.




2. ALE kiedyś jeszcze znowu będzie modne! Przecież moda powraca, prawda?
Prawdą jest, że moda powraca. Jednak za każdym razem dane trendy powracają w innej, nowej postaci. Jest teraz (lub dopiero co przeminęła?) moda na koronki i koronkowe dodatki, ale koronkowe wdzianko twojej babci zamiast zachwytu może wywołać najwyżej politowanie. Teraz po prostu robi się to inaczej. To samo np. z kwiecistymi sukienkami w stylu retro - obowiązują teraz inne kroje niż kiedyś. Bardzo, bardzo rzadko zdarza się, żeby daną rzecz rzeczywiście można byłoby nosić, kiedy wróci moda na podobne ubrania. Poza tym nie mamy pewności, że dopóki tak się stanie, naszej bluzeczki nie zjedzą mole ;)
Poniżej porównanie dwóch sukienek w tym samym stylu: pierwsza z lat 60-tych, a druga z czasów obecnych.






3. ALE przerobię to na coś innego! Utnę rękawy, poszerzę, skrócę, dodam aplikacje i znów będę mogła/mógł chodzić!
A ile czasu ta rzecz czeka już na swoje drugie życie? Oczywiście rozumiem, że każdy może nie mieć czasu, a niektóre okresy w roku są cięższe niż inne, więc powiem tak: daj sobie 3 miesiące. Jeśli do tej pory nie oddasz tej rzeczy do krawcowej lub nie zaczniesz samodzielnie jej przerabiać, to znaczy, że raczej nigdy tak się już nie stanie, więc - wyrzuć to!


4. ALE będę w tym chodzić "po domu"!
A ile masz "rzeczy po domu"? Potrzebujesz tylko dwóch zestawów, żeby mieć w czym chodzić podczas gdy jeden zestaw jest w praniu. Sama byłam winna posiadania miliona t-shirtów do chodzenia po domu, ale obecnie doskonale radzę sobie z dwoma. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na pory roku, więc proponuję mieć 2 bluzki na ramiączka na lato, 2 t-shirty na jesień i wiosnę oraz 2 bluzki z długim rękawem na zimę, aczkolwiek ja w chłodne dni radzę sobie zakładając t-shirt i rozpinaną bluzę z kapturem (taką tylko po domu). Jeśli chodzi natomiast o dolną część garderoby: 2 pary szortów na lato i 2 pary dresów na pozostałe pory roku w zupełności wystarczą.
Resztę - wyrzuć!




5. ALE będzie na szmaty! Do mycia okien, podłogi itp.
To podrzyj to na szmaty TERAZ  i odłóż w miejsce, gdzie trzymasz środki czystościowe. Jeśli nie jesteś w stanie tego zrobić, bo Ci na przykład za szkoda, to znaczy, że nie jesteś na to gotowa/y i powinnaś się tego pozbyć.


6. ALE szkoda wyrzucić... To w gruncie rzeczy całkiem porządna rzecz...
Jest wiele serwisów, na których można sprzedać swoje używane rzeczy, nie tylko Allegro i ogłoszenia lokalne, ale też grupy na Facebooku i takie strony jak Vinted. A jeśli mamy w rodzinie lub wśród przyjaciół pasjonata szycia, przeróbek czy innych DIYs, możemy oddać niechcianą rzecz w jego ręce, a na pewno to doceni.
Są też inne osoby, które z chęcią przygarną twoje niechciane ubrania, obrusy, firanki itp. Możesz im pomóc zanosząc swoje rzeczy do najbliższego kościoła (a raczej do działającego przy prawie każdym kościele Caritasu), domu dziecka, Monaru, noclegowni dla bezdomnych, organizacji zapewniających pomoc humanitarną... Możliwości jest mnóstwo, a korzyści obopólne: obdarowana przez Ciebie osoba zyska coś porządnego do zarzucenia na grzbiet, a Ty - więcej miejsca w szafie, nie mówiąc o tym miłym, ciepłym uczuciu, które zawsze towarzyszy kiedy robimy dla kogoś coś dobrego.



Ta zasada bardzo pomogła mi przewietrzyć moją garderobę i przygotować miejsce na nowe ciuszki.
Szkoda, że nie mogę przetłumaczyć tego mojej babci... Narzeka na brak miejsca, ma mnóstwo obrusów, a w ciągu ostatnich lat kładzie tylko te białe, poza Bożym Narodzeniem i Wielkanocą stół stoi bez obrusu. Nie pozbędzie się pozostałych, bo jest święcie przekonana, że kiedyś będzie regularnie kładła kolorowe obrusy na stół. Tylko dlaczego teraz ich nie kładzie? I czy na pewno będzie w stanie zrobić to w przyszłości z powodów zdrowotnych? To samo tyczy się sterty firanek i zasłonek. Niestety, starsze osoby mają często tendencję do kolekcjonowania staroci, czego nie można im przetłumaczyć, bo z wiekiem obniżają się ich możliwości intelektualne spowodowane związanym z wiekiem upośledzeniem inteligencji płynnej, a więc ciężko jest im zmienić zdanie na jakiś temat. Dlatego też osoby starsze wychowane w rodzinach i środowiskach nietolerancyjnych prawdopodobnie nie staną się na starość tolerancyjne. Ale to tylko taka dygresja. My natomiast korzystajmy z pełnych możliwości rozumowania i przetłumaczmy sami sobie, że nie potrzebujemy 10 bluzek po domu czy 3 par wydartych spodni, w które kiedyś się jeszcze wbijemy! :)

niedziela, 2 listopada 2014

Amerykańskie kosmetyki - cz. 1, włosowa

Dzisiaj pokażę Wam ciekawostki kosmetyczne z Kraju Kwitnącego Hamburgera, czyli kosmetyki, których nie ma w Polsce (a przynajmniej których ja nie widziałam nigdzie w Warszawie :) ).

Byłam w Teksasie przez prawie 3 miesiące (ach te studenckie wakacje :D), więc trochę tego jest. Dlatego podzielę post o amerykańskich kosmetykach na kilka części. Zacznę od włosowych.

Dodam, że kupione przeze mnie rzeczy pochodzą z CVS Pharmacy, Walmartów i HEB. Dla zainteresowanych - cenowo celowałam raczej w tańsze produkty; nie pamiętam dokładnie cen wszystkich kosmetyków, ale jeśli chodzi o zawartość tego posta, to żadna z cen nie przekroczyła chyba 8 dolarów.

W Stanach Zjednoczonych jest wiele ciekawych, nieznanych polskiemu konsumentowi marek, jak również te, które mamy w Polsce, z tym że oferowane przez nie produkty są całkowicie inne lub wybór jest o wiele większy. Np. jeśli chodzi o Garnier, to nie znalazłam nigdzie produktów z serii Ultra Doux ani odżywki Oleo Repair, ale natknęłam się na inne produkty, np. większy wybór odżywek z serii Fructis lub olejek do włosów i olejek do twarzy przeznaczony m. in. do używania w metodzie OCM. Ogromny jest też wybór produktów Herbal Essences.
Większy jest też wybór produktów do stylizacji: wosków, produktów bez spłukiwania podkreślających skręt lub przeciwnie - prostujących włosy, żeli i Bóg wie czego jeszcze. Wiele z nich jest kierowanych do czarnoskórych kobiet z charakterystyczną dla nich problematyczną bujną czupryną.


  • Herbal Essences Color Me Happy - odżywka do spłukiwania do włosów farbowanych, z ekstraktem z róży, 300 ml. Obiecuje nam o 50% więcej blasku i rzeczywiście nadaje blask, ale tylko potrzymana przez parę minut. Ułatwia rozczesywanie, pokrywa włosy ochronną warstewką silikonów. Zapach charakterystyczny dla produktów Herbal Essences + słabiutki zapaszek różany. W składzie rzeczywiście posiada różne fajne ekstrakty roślinne i to wcale nie w śladowych ilościach, wow! Są to: jedwabny wyciąg z kukurydzy (?), wyciąg z róży i wyciąg z kwiatu passiflory. Skład (przepraszam za poblask, ale 20 września dalej było 30 stopni):


***

  • Herbal Essences, Hello Hydration - nawilżająca odżywka do spłukiwania z ekstraktem z kokosa, 700 ml. Jak do tej pory najlepsza dla kręconych włosów mojego lubego, rzeczywiście dobrze nawilża, włosy są po niej bardzo miękkie, szczególnie przy regularnym stosowaniu. Tak samo jak poprzednia, zawiera 3 ekstrakty roślinne przez zapachem: znowu ten jedwabny wyciąg z kukurydzy (chyba że źle tłumaczę), potem wyciąg z kwiatu storczyka męskiego i wyciąg z kokosa. Jak na odżywkę sklepową ma całkiem nieskomplikowany skład (czyli na plus!). Skład:


***

  • Herbal Essences, Smooth Collection - wygładzająca odżywka do spłukiwania z owocami róży, witaminą E i ekstraktem z jojoby, 1 litr (tak, wszystko jest większe w Teksasie!). Kupiliśmy tą odżywkę ze względu na jej pojemność, bo mój luby serdecznie nienawidzi kupowania czegokolwiek i najbardziej lubi rzeczy, które nigdy się nie kończą. Niestety, odżywki sprzedawane w takiej pojemności są przeważnie gorsze niż te w mniejszych opakowaniach. Tą odżywkę porównałabym do wspomnianej wcześniej Color Me Happy, bo obie zawierają ekstrakty z róży, z tym że Color Me Happy lepiej wygładza niż Smooth Collection, mimo że nie to jest jej głównym zadaniem. Po użyciu tej odżywki moje włosy nie były wygładzone, tylko trochę bardziej... puszyste (ale nie spuszone!). Na obronę Smooth Collection powiem jednak, że producent nie oszukuje i wszystkie obiecane bajery rzeczywiście w niej są, a witamina E jest nawet w dwóch postaciach (tocopherol i tocopheryl acetate)! Niestety jest to jeden z przykładów kiedy dobry skład nie przekłada się bezpośrednio na działanie, przynajmniej nie na naszych włosach (moje - proste, cienkie, wysokoporowate; jego - kręcone, grube, średnioporowate). Skład:


***

  • Finesse - odżywka do spłukiwania dla wszystkich typów włosów, o zapachu lawendy, 384 ml. Kupiłam ją za niecałe 2 dolary, głównie do mycia głowy. W tej roli spisała się bardzo dobrze, ale okazało się, że w roli zwykłej odżywki też spisuje się zaskakująco dobrze :) Pachnie rzeczywiście olejkiem lawendowym, dyscyplinuje włosy, ułatwia rozczesywanie i wygładza. Z ciekawszych rzeczy zawiera puder jedwabny i hydrolizowane proteiny sojowe. Skład:


***

  • Renewing Argan Oil of Morocco, OGX - odżywka do spłukiwania z olejkiem arganowym, 7 ml. Kupiłam ją tylko dlatego, że z jakiegoś powodu myślałam, że to odżywka bez spłukiwania... Tak to jest, jak KTOŚ stoi nad głową i jęczy, żeby już iść! :P W dodatku zawiera alkohol izopropylowy, jak wszystkie dobrze zapowiadające się odżywki tej firmy (a wybór jest naprawdę duży). Jeśli komuś nie przeszkadza isopropyl alcohol w składzie - go for it. Ale moje włosy go nie lubią. Po tej odżywce są jakby tępe i kompletnie bez blasku. Chociaż wydają się nieco grubsze w dotyku. Skład uroczy: olej arganowy już na 6 miejscu, potem hydrolizowana keratyna, masło kakaowe, olej z awokado, sok z aloesu, jakiś czas potem olej kokosowy. Tylko ten wysuszający alkohol... Skład:


***



  • Garnier Fructis Style: Sleek&Shine Blow Dry Perfector - prostujący włosy balsam z olejkiem arganowym, bez spłukiwania, 150 ml. Producent obiecuje 3-dniową ochronę przed puszeniem, a także szybsze, łatwiejsze suszenie suszarką i gładkie włosy pełne blasku. Ojejejej. Bez zbędnego rozwodzenia się powiem, że to wszystko prawda na moich włosach :) Są rzeczywiście idealnie proste, szybciej schną - zarówno z użyciem suszarki, jak i bez. Generalnie nie mam problemu z nadmiernym puszeniem się i myję głowę codziennie, więc nie jestem w stanie stwierdzić, czy rzeczywiście chroni przed panem puszkiem, i to przez 3 dni. Znacząco ułatwia rozczesywanie i pokrywa końcówki ochronną warstwą silikonów bez obciążania, dlatego zabrałam go ze sobą do Polski. Bardzo wydajny - kupiłam go w lipcu i w listopadzie dalej go mam, chociaż nie używam go codziennie. Skład:



***



  • Garnier Fructis Style: Sleek & Shine Anti-humidity hairspray - lakier do włosów przeciw wilgoci (w domyśle przeciw puszeniu się włosów spowodowanym wilgocią) z ekstraktem z bambusa, zapewnia sprężyste utrwalenie. Czegoś takiego na 100% nie mamy w Polsce - lakier od Garniera? :D Bardzo ładnie pachnie, utrwala bez sklejania, dozownik się nie zacina i działa poprawnie. Plus za ładne opakowanie, jeszcze nie widziałam zielonego lakieru :) Tak szczerze mówiąc nie jestem w stanie ocenić utrwalenia, bo na moje cienkie, proste i śliskie włosy nic nie działa tak, jakbym sobie tego życzyła - chyba mam jakieś nierzeczywiste wymagania :) Mimo to byłam bardzo zadowolona, spryskane nim koki się nie rozwalały, więc polecam.

***




  • Spożywczy olej kokosowy extra virgin marki Kelapo, organiczny, z certyfikatem Fair Trade, wyciskany na zimno i nierafinowany. Tyle bajerów za 5 dolarów :) Czyli taniej niż w Polsce. Używałam go głównie do włosów - dodawałam do masek, olejowałam na mokro i na sucho na całą noc, nakładałam na skalp i jestem zachwycona! Pominąwszy fakt, że uwielbiam zapach kokosa - jeśli chodzi o działanie, nie ma lepszego oleju dla moich włosów. Efekty regularnego stosowania pokazywałam w tej aktualizacji włosowej. Używałam tego oleju też w celach spożywczych, np. do smażenia naleśników - bardzo przechodzą wtedy kokosowym aromatem! Użyty na ciało nawilża, ale w niewielkim stopniu. Zostawia skórę jedwabiście gładką w dotyku. I ten zapach! Czy mówiłam już, że moim ulubionym mleczkiem do ciała jest kokosowe Ziai? No właśnie :) 


To tyle jeśli chodzi o amerykańskie ciekawostki włosowe :) Gdy polecę znowu do Stanów, na pewno zakupię kolejny słoiczek oleju kokosowego, bo tam bardziej się opłaca. Z reszty produktów też jestem generalnie zadowolona - oprócz OGX Renewing Argan Oil of Morocco i HE Smooth Collection - i kupiłabym je ponownie, gdyby nie to, że srocza ciekawość każe mi testować za każdym razem inne kosmetyki :) Aczkolwiek jeśli nie znajdę innego produktu podobnego do Garnier Sleek&Shine Blow Dry Perfector, to już przy nim zostanę.

Następnym razem napiszę co nieco o upolowanych w Teksasie kosmetykach do twarzy i tym podobnych.



Czy te kosmetyki są rzeczywiście niedostępne w Polsce? Jeśli nie, dajcie znać i wyprowadźcie mnie z błędu :)
Jeśli możecie polecić mi jeszcze inne amerykańskie kosmetyki, to chętnie zapoznam się z sugestiami :)




Zobacz również: