niedziela, 9 marca 2014

Oczyszczająca maseczka malinowa z H&M - czy warto?


Kilka dni temu wybrałam się z mamą do H&M, czego zwykle nie robię. Tzn. ani nie wybieram się z moją mamą na zakupy, ani nie chodzę zbyt często do H&M. Zaciekawiła mnie półka z maseczkami. Wiele marek odzieżowych ma swoje własne kosmetyki do makijażu, lakiery do paznokci, ale maseczki? Postanowiłam wypróbować jedną z nich, i za 4,90 zł stałam się posiadaczką oczyszczającej maseczki "malinowy koktajl".

Jest to hojna porcja (12 ml), szczególnie w porównaniu z niektórymi np. Garniera w podobnych opakowaniach, które są zwykle po 6 ml. Tak więc można by ją użyć na 2 razy, ale ja postanowiłam zużyć wszystko na raz, by na 100% poczuć efekt :) 


Dopiero po dotarciu do domu przeczytałam skład, który delikatnie mówiąc nie powalił mnie na kolana przez zawartość barwnika, niezidentyfikowanej mieszanki zapachowej i wielu konserwantów. Zawiera też jednak glinkę kaolin, sól z Morza Martwego, masełko z pestek mango, olejek z pestek brzoskwini, moreli oraz granatu, ekstrakt z malin, aloes, a także witaminę E, która jednak chyba miała pełnić rolę konserwantu niż czegoś dla cery. Reszta to cała masa chemikaliów, więc skład raczej nie jest zbyt naturalny.


Po otworzeniu doleciał mnie chemiczny zapach bezskutecznie usiłujący imitować zapach malin i innych owocków, które tam miały rzekomo być... Na początku wydawał mi się neutralny, ale po minucie zaczął być coraz bardziej nieznośny, a musicie wiedzieć, że jestem osobą, która zniesie wszystko jeśli chodzi o zapach. Żadne zioła, maści, olejki czy cuchnące wcierki nie są w stanie mnie odstraszyć. Z wyjątkiem maseczki od H&M... Przyznam się bez bicia, że w tym momencie, zanim jeszcze ją zmyłam, totalnie ją skreśliłam. Myślałam, że ta recenzja będzie w stu procentach negatywna.

A jednak! Potrzymałam 15 minut, jak zaleca producent, zmyłam i co ja pacze? Skóra została faktycznie całkiem nieźle oczyszczona! Aczkolwiek podejrzewam, że to zasługa tylko i wyłącznie glinki kaolin. Reszta składu po prostu tam sobie jest, siedzi i pachnie (w dodatku niezbyt atrakcyjnie), ale raczej nic nie robi. Nie zauważyłam, żeby koloryt cery jakoś się ożywił (a tak się ponoć miało stać).

Po zmyciu maseczki nakleiłam na nos i czoło te takie plasterki, które się potem odkleja razem z wągrami. Brzmi to ohydnie, ale to najskuteczniejsza i najbardziej higieniczna metoda oczyszczania nosa i większość osób na pewno chociaż raz w życiu tego próbowała. Otóż ta maseczka tak dobrze otworzyła pory i usunęła martwy naskórek, że ten plasterek zebrał niezłe żniwo! Dzięki temu mój nos i czoło zostały oczyszczone tak, jak dosłownie nigdy.

Ciekawe, czy taki sam efekt uzyskałabym używając tylko połowy opakowania. Jeśli tak, to jest to dosyć opłacalna inwestycja - jedno użycie kosztowałoby 2,45 zł, podczas gdy maseczka z niebieską glinką z Ganiera kosztuje ok. 4 zł za jedno użycie. Chociaż szkoda, że w składzie jest tyle chemii. Poza tym, sądziłam - trochę może naiwnie - że skoro ta maseczka nazywa się "raspberry smoothie", to że znajdę tam, no, zmiksowane maliny, i resztę tych owoców na opakowaniu. A tu się okazuje, że to tylko "ekstrakt", i to gdzieś na dziesiątym miejscu. A zapach też nie bierze się z tych malinek, tylko z "Parfum". No cóż.

Myślę, że raz na jakiś czas można sobie pozwolić na mocniejsze, "chemiczne" oczyszczenie, pomiędzy jedną maseczką z kozieradki a drugą :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz również: