Kilka dni temu wybrałam się z mamą do H&M, czego zwykle nie robię. Tzn. ani nie wybieram się z moją mamą na zakupy, ani nie chodzę zbyt często do H&M. Zaciekawiła mnie półka z maseczkami. Wiele marek odzieżowych ma swoje własne kosmetyki do makijażu, lakiery do paznokci, ale maseczki? Postanowiłam wypróbować jedną z nich, i za 4,90 zł stałam się posiadaczką oczyszczającej maseczki "malinowy koktajl".
Jest to hojna porcja (12 ml), szczególnie w porównaniu z niektórymi np. Garniera w podobnych opakowaniach, które są zwykle po 6 ml. Tak więc można by ją użyć na 2 razy, ale ja postanowiłam zużyć wszystko na raz, by na 100% poczuć efekt :)
Po otworzeniu doleciał mnie chemiczny zapach bezskutecznie usiłujący imitować zapach malin i innych owocków, które tam miały rzekomo być... Na początku wydawał mi się neutralny, ale po minucie zaczął być coraz bardziej nieznośny, a musicie wiedzieć, że jestem osobą, która zniesie wszystko jeśli chodzi o zapach. Żadne zioła, maści, olejki czy cuchnące wcierki nie są w stanie mnie odstraszyć. Z wyjątkiem maseczki od H&M... Przyznam się bez bicia, że w tym momencie, zanim jeszcze ją zmyłam, totalnie ją skreśliłam. Myślałam, że ta recenzja będzie w stu procentach negatywna.
A jednak! Potrzymałam 15 minut, jak zaleca producent, zmyłam i co ja pacze? Skóra została faktycznie całkiem nieźle oczyszczona! Aczkolwiek podejrzewam, że to zasługa tylko i wyłącznie glinki kaolin. Reszta składu po prostu tam sobie jest, siedzi i pachnie (w dodatku niezbyt atrakcyjnie), ale raczej nic nie robi. Nie zauważyłam, żeby koloryt cery jakoś się ożywił (a tak się ponoć miało stać).
Po zmyciu maseczki nakleiłam na nos i czoło te takie plasterki, które się potem odkleja razem z wągrami. Brzmi to ohydnie, ale to najskuteczniejsza i najbardziej higieniczna metoda oczyszczania nosa i większość osób na pewno chociaż raz w życiu tego próbowała. Otóż ta maseczka tak dobrze otworzyła pory i usunęła martwy naskórek, że ten plasterek zebrał niezłe żniwo! Dzięki temu mój nos i czoło zostały oczyszczone tak, jak dosłownie nigdy.
Ciekawe, czy taki sam efekt uzyskałabym używając tylko połowy opakowania. Jeśli tak, to jest to dosyć opłacalna inwestycja - jedno użycie kosztowałoby 2,45 zł, podczas gdy maseczka z niebieską glinką z Ganiera kosztuje ok. 4 zł za jedno użycie. Chociaż szkoda, że w składzie jest tyle chemii. Poza tym, sądziłam - trochę może naiwnie - że skoro ta maseczka nazywa się "raspberry smoothie", to że znajdę tam, no, zmiksowane maliny, i resztę tych owoców na opakowaniu. A tu się okazuje, że to tylko "ekstrakt", i to gdzieś na dziesiątym miejscu. A zapach też nie bierze się z tych malinek, tylko z "Parfum". No cóż.
Myślę, że raz na jakiś czas można sobie pozwolić na mocniejsze, "chemiczne" oczyszczenie, pomiędzy jedną maseczką z kozieradki a drugą :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz