poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Druga szansa dla olejowania skóry głowy + co u mnie? :)




Hej, hej, długo mnie nie było! Wróciłam, niestety tylko na chwilę, żeby opowiedzieć co nieco o mojej obecnej pielęgnacji, w szczególności pielęgnacji skóry głowy. Praktyki, praca, studia i życie prywatne nie zostawiają mi żadnego czasu ani energii na pisanie bloga. Ale nie bójta się, o włosy i ciało dbam tak samo ;) Poza tym wkręcam się - albo już wkręciłam? - w bieganie, co dodatkowo zabiera mi czas, ale warto. Chociaż w moim wypadku bardziej odpowiednim określeniem byłoby truchtanie, ale czyż truchtanie nie jest po prostu wolnym bieganiem? :P Świetne jest to, że robię postępy - na początku nie byłam w stanie biec przez więcej niż 2 minuty, musiałam więc robić sobie "interwały" z chodzeniem (które, jak się okazało, są jedynym rekomendowanym sposobem na wdrożenie się w bieganie dla totalnych nowicjuszy), a teraz jestem w stanie przebiec całą tę trasę bez przerw na spacerek! Oczywiście od czasu do czasu zatrzymuję się - na światłach. :)


Przechodząc do rzeczy! :D Na wiosnę wzmogło się migrowanie włosów z mojej głowiny. Nie wiem, czy było to spowodowane zmianą pory roku, czy małą zmianą w pielęgnacji (przez ok. 3 tygodnie myłam głowę trochę mocniejszym szamponem), czy też podróżą na drugi koniec świata i z powrotem, którą w międzyczasie odbyłam. W każdym razie włosów zaczęło mi bardziej ubywać i postanowiłam przemóc się i dać szansę olejkowi Ajuwerdyjska terapia do włosów z Orientany.

Dlaczego musiałam się przemagać? Otóż jak pisałam wcześniej, moja skóra głowy nie lubiła się z olejami - czy to rycynowym, Sesą, łopianowym, kokosowym, czy oliwą z oliwek. Za każdym razem reagowała chwilowo wzmożonym wypadaniem, uznałam więc, że olejowanie skalpu to nie dla mnie, koniec i basta. Niedawno jednak - po przeczytaniu instrukcji na opakowaniu powyższego oleju oraz wczytaniu się w niektóre blogi - przyszło mi do głowy, że być może ta kiepska reakcja wynikała z tego, że nakładałam tego oleju po prostu za dużo. Wszędzie jest mowa o "paru kroplach" lub "łyżeczce", podczas gdy ja dozowałam sobie tę dobroć znacznie hojniej, pragnąc za wszelką cenę dokładnie pokryć olejem każdy centymetr, ba, każdy milimetr kwadratowy mojego skalpu. Poza tym prawie zawsze olejowałam "na mokro", bo wiedziałam, że po pierwsze, bezpieczniej nakładać olej na maks. 20 minut, a po drugie, nakładanie oleju na przetłuszczony skalp niczym dobrym się nie kończy, więc zawsze najpierw myłam głowę szamponem, potem nakładałam olej, a po 20 minutach zmywałam, też szamponem. To mogło być dla mojego skalpu za dużo. Dlatego teraz przemogłam się i od około miesiąca olejuję skalp na sucho, i to na całą noc, ale za to ograniczam się do około pół łyżeczki na całą głowę. Efektów na początku nie było, wręcz przeciwnie - wyglądało na to, że całonocne olejowanie na sucho nawet taką małą ilością jeszcze wzmaga wypadanie. Jednak postanowiłam się nie zrazić i chyba słusznie, bo teraz, po około miesiącu, jest już o wiele lepiej. Wypada mi o wiele mniej włosów - prawie udało mi się wrócić do stanu sprzed "kryzysu"*. Nowych baby hair jeszcze nie widać i nie wiem, czy w ogóle się ich dzięki temu olejowi dorobię. Liczę też na przyśpieszony przyrost, bo pamiętam, jakie świetne efekty w tym zakresie dała mi Sesa (mimo kiepskich, prawie destrukcyjnych efektów w zakresie wypadania) i tu chyba efekt też jest, ale nie spektakularny.
 A, i włosy u nasady są wzmocnione, co owocuje bardzo skromnym, ale dla mnie zauważalnym uniesieniem u nasady i co za tym idzie większą objętością. To zależy też oczywiście od odżywki/maski, jakiej użyję i czy nałożę ją blisko skalpu czy nie. 

Z pełnym raportem zamelduję się po 3 miesiącach używania - mam nadzieję, że wytrwam, bo jeszcze nigdy nie udało mi się tak długo testować jednej wcierki, motywacja zawsze zawodziła po maksymalnie 1,5 miesiąca. Teraz idzie mi lepiej, bo lepiej mi się ten olej aplikuje. 

Mam w zanadrzu kilka wpisów, tzn. pomysłów na wpisy, ale niestety muszą się one napisać, a na to nie ma czasu... Mimo to mam nadzieję, że niedługo uda mi się wrócić na prostą z moim blogowaniem. :) Trzymajcie kciuki i do zobaczenia!

Dajcie znać w komentarzach jaką Wy macie opinię lub doświadczenia z olejowaniem skóry głowy. :)


* Co nazywam kryzysem? To, że wypadało mi około 100 włosów dziennie. Wiem, wiem, że to normalne, ale moją normą jest połowa tej liczby, więc dojście do "ogólnej normy" w moim przypadku oznacza podwojenie ilości wypadających włosów, co na przestrzeni kilku miesięcy wyraźnie przerzedziłoby mi moją i tak skromną fryzurę.

4 komentarze:

  1. U mnie olejowanie skóry głowy się raczej sprawdza, nie zauważyłam wzmożonego wypadania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też olejuję skórę głowy na noc.Używam dwa oleje-jeden do skóry głowy i tutaj najlepiej spisują się u mnie oleje indyjskie i drugi do długości włosów,tam często używam wszelakich spożywczych np.orzechowe. Natomiast kompletnie się nie sprawdzało u mnie kładzenie oleju na mokre włosy.

    OdpowiedzUsuń

Zobacz również: